Moja mama… Właśnie! Boże, co z moją mamą?!
Poderwałam się na równe nogi. Obejrzałam pomieszczenie. Na szczęście nie było tu Pawła. Sprawdziłam, która jest godzina, by wiedzieć czy inni już wstali. Odblokowałam telefon, na którego ekranie wyświetliły się 4 cyfry. 11:23.
Wyszłam z pokoju, zeszłam po schodach i skierowałam się w kierunku, z którego dochodziły odgłosy telewizora. Miałam nadzieję, że zastam tu Elę albo Marka. Niestety, był tam Paweł.
- Gdzie twoi rodzice?
-Mama w pracy, a tata pojechał na policję. – odpowiedział nie odrywając wzroku od ekranu.
-Ale tak beze mnie pojechał? – spytałam zdziwiona.
-Nooo. Miałem ci przekazać, że śniadanie masz na stole – oznajmił od niechcenia.
-Dzięki. – mówiąc skierowałam się w stronę toalety.
Wzięłam długi prysznic. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Strasznie martwiłam się o mamę. Wczoraj była w tak fatalnym stanie, a ja nie miałam jej jak pomóc. Było mi tak strasznie wstyd, że ją tam zostawiłam.
Znów chciałam to zrobić… Znów chciałam się pociąć.
Wyszłam spod prysznica, wytarłam i owinęłam się w biały duży ręcznik. Podeszłam do kosza na bieliznę i wyciągnęłam rurki, w których wczoraj chodziłam. Zaczęłam szukać w kieszeni żyletki, którą zawsze przy sobie nosiłam.
Stanęłam nad umywalką i zaczęłam to robić. Równe, dość głębokie krechy wypełniające się krwią to widok dający mi uspokojenie. Odkręciłam kurek i wsadziłam rękę pod lecącą, zimną wodę. Czerwony płyn, który po chwili zniknął, idealnie komponował się z przezroczystym. Przypomniało mi się, że nie mam przy sobie żadnego bandaża. Zaczęłam błądzić wzrokiem po pomieszczeniu szukając czegoś, czym mogłabym opatrzyć rękę.
Papier toaletowy. Tylko to rzuciło mi się w oczy. Urwałam dość długi kawałek i szczelnie owinęłam nim skaleczone miejsce. Założyłam naszykowane przez Elę ciuchy. Były to czarne legginsy i czerwony top.
Sięgnęłam po szczotkę by rozczesać „szopę”. Moje ciemnie włosy były masakrycznie rozczochrane. Delikatnie zaczęłam je rozplątywać.
-Długo jeszcze?! – usłyszałam wredny krzyk Pawła zza drugiej strony drzwi.
- Chwila.- odpowiedziałam szarpiąc i wyrywając włosy by szybciej doprowadzić je do ładu. Po chwili wyglądały całkiem normalnie. Odłożyłam szczotkę i wyszłam z toalety.
- Nareszcie, ile można?!- zapytał oburzony chłopak mijając mnie w przejściu. Nic nie powiedziałam, bo po co? Nie chcę się znowu kłócić.
Zgłodniałam, więc poszłam po śniadanie. Wątpię, żeby cokolwiek przeszło mi przez przełyk, ale warto spróbować. Na stole stał talerz z kanapkami. Obok niego była kartka. „Patrycjo! Tu masz śniadanie. Nie będzie mnie w domu do późna, bo jestem w pracy, ale nie martw się Marek będzie cały dzień. Teraz nie ma go, bo jest na policji. Ela "
Odłożyłam list, wzięłam do ręki kanapkę. Była z masłem, szynką i pomidorem. Mama zawsze mi takie robiła…
Usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi. To Marek!
-Co z mamą?- spytałam zielonookiego mężczyznę.
- Choć, usiądźmy. – powiedział prowadząc mnie na kanapę.
- Twoja mama… nie żyje… - te słowa powtarzały się w mojej głowie jak echo, dopóki nie zrozumiałam ich znaczenia. Wszystko się rozmazało przez łzy. Marek przytulił mnie.
-Ciii, będzie dobrze. – pocieszał głaszcząc mnie po plecach, co tylko pogłębiło mój płacz. – Chyba dam ci jakiegoś proszka na uspokojenie… Paweł, chodź tu! – słychać było tupot.
- Co?
- Nalej trochę wody do szklanki i podaj mi te proszki ziołowe. Wiesz które.
-Yhym.
Nie mogłam złapać powietrza, nie mogłam się ruszyć, nie mogłam nic zrobić, tylko płakałam.
-Spokojnie… - powiedział delikatnie odsuwając mnie od siebie. – Weź to, powinno być ci po tym lepiej. – podał mi naczynie z wodą a na drugiej ręce położył owy lek. Jak najprędzej połknęłam go popijając chłodnym napojem, z nadzieją, że zaraz zacznie działać.
Powoli zaczęłam się uspokajać. Nadal chciało mi się płakać, ale nie mogłam…
- Ja teraz idę do warsztatu…
- Mogę iść z tobą? – zapytałam z nadzieją w głosie.
- Jasne. – odpowiedział Marek posyłając mi dodający otuchy uśmiech. Odwzajemniłam gest. Kurczę, ten proszek działał cuda! Może nie czułam się jakoś wyśmienicie, ale zupełnie inaczej niż przed kilkoma minutami temu.
-Witaj w moim małym królestwie. – mówiąc to, otworzył drzwi do warsztatu. Szare ściany, na których nic nie było, muśnięte były kurzem. Naprzeciwko wejścia stało coś w stylu długiego blatu, nad którym wisiały półki i szafki.
- Będziesz coś naprawiał?
- Tak. – powiedział trzymając dłonie na biodrach. – Coś z Pawła rowerem nie tak. – dodał pokazując na sprzęt stojący w kącie pomieszczenia. Wziął z blatu sporą skrzynkę (z narzędziami, jak się domyślałam) i podszedł z nią do zepsutego pojazdu. Zaczął go dokładnie oglądać i sprawdzać co jest nie tak.
Ponownie rozglądałam się po pomieszczeniu. Mój wzrok przykuł plakat wiszący na jednej z szafek.
- Słuchasz Rammstein’a? – spytałam zdziwiona.
- Tak. Też jesteś fanką ciężkiego brzmienia? – odpowiedział pytaniem.
- Oczywiście. R+ to jeden z moich ulubionych zespołów. - gdy to powiedziałam Marek uśmiechnął się pod nosem.
- Dobry masz gust. Mogłabyś podać mi śrubokręt? – poprosił.
- Gdzie jest?
- W skrzynce z narzędziami.
Zaczęłam szukać oczami skrzynki. Jest. Wyciągnęłam z niej przedmiot i podałam brunetowi.
- Wow – wydusił z siebie. – Nie przypuszczałem, że będziesz wiedzieć, który to śrubokręt.
-Dlaczego?
- Dziewczyny się raczej na takich rzeczach nie znają- puścił mi oczko.
- Jak byłam mała to całymi dniami przesiadywałam z dziadkiem w warsztacie. Był mechanikiem, stąd też znam praktycznie każde narzędzie.
- Na pewno większości ich tu nie znajdziesz.
- Jak to?
- Nie jestem mechanikiem. – uśmiechnął się odkładając śrubokręt.
- Wyglądasz na profesjonalistę… - bo tak wyglądał.
- Dziękuję za komplement. – odpowiedział rozbawiony. – Warsztat to moje hobby. Z zawodu jestem architektem, wiesz, robię projekty domów i tak dalej… - nie powiem, byłam w lekkim szoku. – A Ty masz jakieś zainteresowania?
- Umm, tak. Kocham muzykę. W wolnych chwilach śpiewam, piszę teksty i układam melodie.
- Ooo, no proszę! A zaśpiewasz mi coś?
- Okay. Ekhem – odkaszlnęłam ze zdenerwowania, bo jeszcze przed nikim nie śpiewałam. – Seems like I’m falling deeper, deeper inside myself. Feels like I’m growing weaker, much weaker each day along the path to decay. – gdy skończyłam podniosłam swój speszony wzrok na Marka.
- Jeju… Jaki masz świetny głos! – powiedział zachwycony. Czułam robiące się rumieńce na mojej twarzy.
-Dziękuję. – prawie szepnęłam. Tak byłam szczęśliwa, że ktoś docenił mój śpiew…
- Nie bądź skromna. Naprawdę genialnie śpiewasz. Nie zmarnuj tego. – ponownie skomplementował. – Jak ten czas szybko leci, już 15:20. – dodał spoglądając na zegar wiszący wysoko na ścianie. Wcześniej go nie zauważyłam.
-Ela zostawiła nam naleśniki. – oznajmił wyjmując piramidkę zawinionych w rulonik placków z lodówki. Nigdy ich nie lubiłam i choćbym miała umrzeć z głodu nie wezmę ich do ust. – Odgrzeję je w mikrofali i zaraz będą gotowe. Mogłabyś pójść po Pawła? – zapytał.
- Jasne. – byłam uradowana, że mogę wyjść z kuchni. Lepiej dla mnie jak nie poczuję zapachu tego ohydnego dania.
Domyślałam się, że chłopak jest w pokoju, tam też się udałam. Otworzyłam drzwi i nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam.
- DLACZEGO – TRZYMASZ - MÓJ - TELEFON- W RĘKU? – syknęłam. Starałam się zachować zimną krew i nie wybuchnąć gniewem.
- Przecież masz hasło debilu i nic nie zobaczyłem. – powiedział podirytowany.
- Na szczęście, że mam to hasło. – wyrwałam własność z jego szponów.
- No właśnie na nie szczęście, bo nie umiałem go złamać.
- Chodź na obiad.- powiedziałam gdy złość powoli się uspokajała. Paweł wyszedł z pokoju. Zrobiłam to samo chowając smartfona do kieszeni. Gdyby udało mu się złamać to hasło to… Wstąpiłby we mnie szatan.
Zeszłam do kuchni. Słychać było głos Eli.
- Patrycja! Przykro mi. – powiedziała gdy tylko mnie zobaczyła.
- Już się z tym pogodziłam… - rzekłam wbijając wzrok w oczy blondynki.
- Wiesz… - ciągnęła siadając obok męża – może to niezbyt odpowiedni czas na to, abyśmy ci to powiedzieli, ale razem z Markiem uzgodniliśmy, że… - spojrzała przez chwilę na mężczyznę i uśmiechnęła się – zaadoptujemy cię.
Nie wiedziałam co w tej chwili powinnam czuć. Czułam, że na mojej twarzy gości uśmiech. Szczery uśmiech.
-Dziękuję! – niemal krzyknęłam rzucając im się na szyję.
- Ahaha, ale nie ma za co. Dla nas to sama przyjemność. – odpowiedzieli zgodnym głosem odwzajemniając uścisk. Zupełnie zapomniałam o Pawle, który siedział tuż obok nas.
- ONA BĘDZIE U NAS MIESZKAĆ?! – krzyknął wstając od stołu. Wykręcił się na pięcie nie czekając na odpowiedź i wyszedł trzaskając drzwiami.
- Nie przejmuj się nim. – pocieszyła mnie Ela. – Sama nie poznaję własnego syna.
- Ja już sobie z gówniarzem porozmawiam jak tylko wróci. Za dużo chłopak sobie pozwala. – powiedział zdenerwowany Marek. Już chciałam wyjaśnić, że my od dawna tak bardzo „lubimy się” ale usłyszeliśmy pisk opon i huk. Podbiegliśmy do okna zobaczyć co się stało. Nogi zrobiły mi się jak z waty gdy wyjrzałam przez szybę. Na ulicy przed samochodem, który spowodował pisk opon leżał Paweł. Był cały we krwi.