czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział II

         Powoli otwierałam moje szare oczy, w które raziły promienie słońca. Po kolei układałam w głowie gdzie jestem i co się stało.
Moja mama… Właśnie! Boże, co z moją mamą?!
Poderwałam się na równe nogi. Obejrzałam pomieszczenie. Na szczęście nie było tu Pawła. Sprawdziłam, która jest godzina, by wiedzieć czy inni już wstali. Odblokowałam telefon, na którego ekranie wyświetliły się 4 cyfry. 11:23.
Wyszłam z pokoju, zeszłam po schodach i skierowałam się w kierunku, z którego dochodziły odgłosy telewizora. Miałam nadzieję, że zastam tu Elę albo Marka. Niestety, był tam Paweł.
- Gdzie twoi rodzice?
-Mama w pracy, a tata pojechał na policję. – odpowiedział nie odrywając wzroku od ekranu.
-Ale tak beze mnie pojechał? – spytałam zdziwiona.
-Nooo. Miałem ci przekazać, że śniadanie masz na stole – oznajmił od niechcenia.
-Dzięki. – mówiąc skierowałam się w stronę toalety.
Wzięłam długi prysznic. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Strasznie martwiłam się o mamę. Wczoraj była w tak fatalnym stanie, a ja nie miałam jej jak pomóc. Było mi tak strasznie wstyd, że ją tam zostawiłam.
Znów chciałam to zrobić… Znów chciałam się pociąć.
Wyszłam spod prysznica, wytarłam i owinęłam się w biały duży ręcznik. Podeszłam do kosza na bieliznę i wyciągnęłam rurki, w których wczoraj chodziłam. Zaczęłam szukać w kieszeni żyletki, którą zawsze przy sobie nosiłam.
Stanęłam nad umywalką i zaczęłam to robić. Równe, dość głębokie krechy wypełniające się krwią to widok dający mi uspokojenie. Odkręciłam kurek i wsadziłam rękę pod lecącą, zimną wodę. Czerwony płyn, który po chwili zniknął, idealnie komponował się z przezroczystym.  Przypomniało mi się, że nie mam przy sobie żadnego bandaża. Zaczęłam błądzić wzrokiem po pomieszczeniu szukając czegoś, czym mogłabym opatrzyć rękę.
Papier toaletowy. Tylko to rzuciło mi się w oczy. Urwałam dość długi kawałek i szczelnie owinęłam nim skaleczone miejsce. Założyłam naszykowane przez Elę ciuchy. Były to czarne legginsy i czerwony top.
Sięgnęłam po szczotkę by rozczesać „szopę”. Moje ciemnie włosy były masakrycznie rozczochrane. Delikatnie zaczęłam je rozplątywać.
-Długo jeszcze?! – usłyszałam wredny krzyk Pawła zza drugiej strony drzwi.
- Chwila.- odpowiedziałam szarpiąc i wyrywając włosy by szybciej doprowadzić je do ładu. Po chwili wyglądały całkiem normalnie. Odłożyłam szczotkę i wyszłam z toalety.
- Nareszcie, ile można?!- zapytał oburzony chłopak mijając mnie w przejściu. Nic nie powiedziałam, bo po co? Nie chcę się znowu kłócić.
Zgłodniałam, więc poszłam po śniadanie. Wątpię, żeby cokolwiek przeszło mi przez przełyk, ale warto spróbować. Na stole stał talerz z kanapkami. Obok niego była kartka.  „Patrycjo! Tu masz śniadanie. Nie będzie mnie w domu do późna, bo jestem w pracy, ale nie martw się Marek będzie cały dzień. Teraz nie ma go, bo jest  na policji.                                                                               Ela "
Odłożyłam list, wzięłam do ręki kanapkę. Była z masłem, szynką i pomidorem. Mama zawsze mi takie robiła…
Usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi. To Marek!
-Co z mamą?- spytałam zielonookiego mężczyznę.
- Choć, usiądźmy. – powiedział prowadząc mnie na kanapę.
- Twoja mama… nie żyje… - te słowa powtarzały się w mojej głowie jak echo, dopóki nie zrozumiałam ich znaczenia. Wszystko się rozmazało przez łzy.  Marek przytulił mnie.
-Ciii, będzie dobrze. – pocieszał głaszcząc mnie po plecach, co tylko pogłębiło mój płacz. – Chyba dam ci jakiegoś proszka na uspokojenie… Paweł, chodź tu! – słychać było tupot.
- Co?
- Nalej trochę wody do szklanki i podaj mi te proszki ziołowe. Wiesz które.
-Yhym.
Nie mogłam złapać powietrza, nie mogłam się ruszyć, nie mogłam nic zrobić, tylko płakałam.
-Spokojnie… - powiedział delikatnie odsuwając mnie od siebie. – Weź to, powinno być ci po tym lepiej. – podał mi naczynie z wodą a na drugiej ręce położył owy lek. Jak najprędzej połknęłam go popijając chłodnym napojem, z nadzieją, że zaraz zacznie działać.
Powoli zaczęłam się uspokajać. Nadal chciało mi się płakać, ale nie mogłam…
- Ja teraz idę do warsztatu…
- Mogę iść z tobą? – zapytałam z nadzieją w głosie.
- Jasne. – odpowiedział Marek posyłając mi dodający otuchy uśmiech. Odwzajemniłam gest. Kurczę, ten proszek działał cuda! Może nie czułam się jakoś wyśmienicie, ale zupełnie inaczej niż przed kilkoma minutami temu.

-Witaj w moim małym królestwie. – mówiąc to, otworzył drzwi do warsztatu. Szare ściany,  na których nic nie było, muśnięte  były kurzem. Naprzeciwko wejścia stało coś w stylu długiego blatu, nad którym wisiały półki i szafki.
- Będziesz coś naprawiał?
- Tak. – powiedział trzymając dłonie na biodrach. – Coś z Pawła rowerem nie tak. – dodał pokazując na sprzęt stojący w kącie pomieszczenia. Wziął z blatu sporą skrzynkę (z narzędziami, jak się domyślałam) i podszedł z nią do zepsutego pojazdu. Zaczął go dokładnie oglądać i sprawdzać co jest nie tak.
Ponownie rozglądałam się po pomieszczeniu. Mój wzrok przykuł plakat wiszący na jednej z szafek.
- Słuchasz Rammstein’a? – spytałam zdziwiona.
- Tak. Też jesteś fanką ciężkiego brzmienia? – odpowiedział pytaniem.
- Oczywiście. R+ to jeden z moich ulubionych zespołów. - gdy to powiedziałam Marek uśmiechnął się pod nosem.
- Dobry masz gust. Mogłabyś podać mi śrubokręt? – poprosił.
- Gdzie jest?
- W skrzynce z narzędziami.
Zaczęłam szukać oczami skrzynki. Jest. Wyciągnęłam z niej przedmiot i podałam brunetowi.
- Wow – wydusił z siebie. – Nie przypuszczałem, że będziesz wiedzieć, który to śrubokręt.
-Dlaczego?
- Dziewczyny się raczej na takich rzeczach nie znają- puścił mi oczko.
- Jak byłam mała to całymi dniami przesiadywałam z dziadkiem w warsztacie. Był mechanikiem, stąd też znam praktycznie każde narzędzie.
- Na pewno większości ich tu nie znajdziesz.
- Jak to?
- Nie jestem mechanikiem. – uśmiechnął się odkładając śrubokręt.
- Wyglądasz na profesjonalistę… - bo tak wyglądał.
- Dziękuję za komplement. – odpowiedział rozbawiony. – Warsztat to moje hobby. Z zawodu jestem architektem, wiesz, robię projekty domów i tak dalej… - nie powiem, byłam w lekkim szoku. – A Ty masz jakieś zainteresowania?
- Umm, tak. Kocham muzykę. W wolnych chwilach śpiewam, piszę teksty i układam melodie.
- Ooo, no proszę! A zaśpiewasz mi coś?
- Okay. Ekhem – odkaszlnęłam ze zdenerwowania, bo jeszcze przed nikim nie śpiewałam. – Seems like I’m falling deeper, deeper inside myself. Feels like I’m growing weaker, much weaker each day along the path to decay. – gdy skończyłam podniosłam swój speszony wzrok na Marka.
- Jeju… Jaki masz świetny głos! – powiedział zachwycony. Czułam robiące się rumieńce na mojej twarzy.
-Dziękuję. – prawie szepnęłam. Tak byłam szczęśliwa, że ktoś docenił mój śpiew…
- Nie bądź skromna. Naprawdę genialnie śpiewasz. Nie zmarnuj tego. – ponownie skomplementował. – Jak ten czas szybko leci, już 15:20. – dodał spoglądając na zegar wiszący wysoko na ścianie. Wcześniej go nie zauważyłam.

-Ela zostawiła nam naleśniki. – oznajmił wyjmując piramidkę zawinionych w rulonik placków z lodówki. Nigdy ich nie lubiłam i choćbym miała umrzeć z głodu nie wezmę ich do ust. – Odgrzeję je w mikrofali i zaraz będą gotowe. Mogłabyś pójść po Pawła? – zapytał.
- Jasne. – byłam uradowana, że mogę wyjść z kuchni. Lepiej dla mnie jak nie poczuję zapachu tego ohydnego dania.
Domyślałam się, że chłopak jest w pokoju, tam też się udałam. Otworzyłam drzwi i nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam.
- DLACZEGO – TRZYMASZ - MÓJ - TELEFON- W RĘKU? – syknęłam. Starałam się zachować zimną krew i nie wybuchnąć gniewem.
- Przecież masz hasło debilu i nic nie zobaczyłem. – powiedział podirytowany.
- Na szczęście, że mam to hasło. – wyrwałam własność z jego szponów.
- No właśnie na nie szczęście, bo nie umiałem go złamać.
- Chodź na obiad.- powiedziałam gdy złość powoli się uspokajała. Paweł wyszedł z pokoju. Zrobiłam to samo chowając smartfona do kieszeni. Gdyby udało mu się złamać to hasło to… Wstąpiłby we mnie szatan.
Zeszłam do kuchni. Słychać było głos Eli.
- Patrycja! Przykro mi. – powiedziała gdy tylko mnie zobaczyła.
- Już się z tym pogodziłam… - rzekłam wbijając wzrok w oczy blondynki.
- Wiesz… - ciągnęła siadając obok męża – może to niezbyt odpowiedni czas na to, abyśmy ci to powiedzieli, ale razem z Markiem uzgodniliśmy, że… - spojrzała przez chwilę na mężczyznę i uśmiechnęła się – zaadoptujemy cię.
Nie wiedziałam co w tej chwili powinnam czuć. Czułam, że na mojej twarzy gości uśmiech. Szczery uśmiech.
-Dziękuję! – niemal krzyknęłam rzucając im się na szyję.
- Ahaha, ale nie ma za co. Dla nas to sama przyjemność. – odpowiedzieli zgodnym głosem odwzajemniając uścisk. Zupełnie zapomniałam o Pawle, który siedział tuż obok nas.
- ONA BĘDZIE U NAS MIESZKAĆ?! – krzyknął wstając od stołu. Wykręcił się na pięcie nie czekając na odpowiedź i wyszedł trzaskając drzwiami.
- Nie przejmuj się nim. – pocieszyła mnie Ela. – Sama nie poznaję własnego syna.
- Ja już sobie z gówniarzem porozmawiam jak tylko wróci. Za dużo chłopak sobie pozwala. – powiedział zdenerwowany Marek.  Już chciałam wyjaśnić, że my od dawna tak bardzo „lubimy się” ale usłyszeliśmy pisk opon i huk. Podbiegliśmy do okna zobaczyć co się stało. Nogi zrobiły mi się jak z waty gdy wyjrzałam przez szybę. Na ulicy przed samochodem, który spowodował pisk opon leżał Paweł. Był cały we krwi.

środa, 30 lipca 2014

Rozdział I

Łzy mieszające się z kroplami deszczu, włosy rozwiane przez zimny wiatr. Ludzie patrzyli się na mnie jak na wariatkę, bo w końcu kto normalny biega po mieście podczas takiej pogody? Ja nie miałam wyboru. Uciekałam przez własnym ojcem, który znowu zaczął kłócić się z mamą. W domu były ciągłe awantury, żyć się nie dało. Nigdy nie zaprosiłam żadnej koleżanki do domu, bo to aż wstyd.
Tym razem doszło do ostrego rękoczynu. Rodzicielka dostała w głowę butelką po wódce, którą tata zawsze ma przy sobie. Wszędzie było pełno krwi… Kobieta tracąc przytomność powiedziała „Patrycja, ja sobie dam radę… Uciekaj…”. Tak też zrobiłam.  
Poczułam, że przez pośpiech kogoś popchnęłam.                                                                               
- Przepraszam – wymamrotałam opanowując łzy.
- Nie ma sprawy. – odezwała się owa osoba. Podniosłam wzrok wyżej, by zobaczyć jej twarz. Był to mężczyzna, w wieku moich rodziców. – Coś się stało, że płaczesz? Mogę ci jakoś pomóc? – zapytał kładąc rękę na moim ramieniu.
- Dopadnę cię suko! – usłyszałam po czym zerwałam się przerażona do biegu, lecz przeszkodziła mi w tym dłoń faceta.
- Ooo, na romanse ci się zebrało?! Taka sama dziwka z ciebie jak i z matki! – ojciec wykrzyczał rzucając się z pięściami na mnie. Na szczęście mężczyzna, którego popchnęłam stanął w mojej obronie. Nie wiedziałam co robić. Uciekać? Zostać tu? Postanowiłam zawiadomić policję. Trzęsącymi rękoma wyciągnęłam telefon z kieszeni i zawiadomiłam władze. Byłam tak roztrzęsiona, że nie podałam co się stało, tylko miejsce zdarzenia. Po chwili bujki ojciec leżał unieruchomiony.
- Zadzwoniłaś na policję? – spytał mój wybawca.
- Tak… Zaraz będą.
- Na własnego tatę donosić?! Jeszcze tego pożałujesz! – zagroził „tatuś”.
-Cisza! – warknął do niego mężczyzna. W oddali widziałam świecące niebiesko – czerwone koguty na radiowozie.
- Zabieramy go panowie, raz, raz! – powiedział chudziutki policjant do dwóch masywniejszych. Po chwili byli z powrotem w samochodzie. – A państwa prosiłbym o zgłoszenie się jutro na komisariat w celu złożenia zeznań.
- Dobrze. Do widzenia. – odpowiedział bohater. Radiowóz wraz z moim tatą odjechali.
-Dziękuję. – wyszeptałam patrząc się zapłakanymi oczami w jego tęczówki. Odwróciłam się i miałam zamiar udać w stronę domu zobaczyć co z mamą, choć byłam pewna, że już nie żyje…
- A ty dokąd? Nigdzie cię tak nie puszczę. Cała się trzęsiesz… - powiedział swoim spokojnym głosem.  Jeszcze bardziej zaczęłam płakać, a on przytulił mnie do swojego torsu. Wtuliłam się jak najmocniej, bo nareszcie od długiego czasu czułam się bezpieczna. W ramionach obcego faceta bezpieczniej niż we własnym domu, czyż to nie komiczne? – Zadzwonię do Eli i powiem, że będziesz u nas nocować. – domyślałam się, że Ela to jego żona.
-Ale… Ale w domu została moja mama, ona chyba nie żyje – powiedziałam szlochając. Przytulił mnie jeszcze mocniej gdy to usłyszał.
- Idź do samochodu – wskazał na niebieskiego fiata stojącego parę metrów od nas – ja zaraz do ciebie pójdę, ale najpierw załatwię odpowiednie osoby by zobaczyli co z twoją mamą. Podaj adres.
- Mickiewicza 5. Dom jest otwarty. – powiedziałam po czym posłusznie udałam się w stronę pojazdu. Deszcz nadal padał przez co gdy usiadłam w fotelu na przedzie, woda płynęła ze mnie jak z wodospadu. Kiepskie porównanie, ale tak też  było.
Po chwili mężczyzna wsiadł do samochodu i odpalił silnik po czym zaczął wykręcać.
- Będziesz u nas przez najbliższe kilka dni nocować.
- Dziękuję panu, ale nie chcę robić problemu.
- To naprawdę żaden problem. Poza tym, jestem Marek, a nie pan. – powiedział wysyłając mi ciepły uśmiech.
- Patrycja. – delikatnie odwzajemniłam gest. – Marek Baros? – zapytałam.
-Tak. Skąd wiesz jak się nazywam?- również spytał nieco zdziwiony.
- Chodzę z pa… twoim synem do szkoły. – i tu przed oczami stanęła mi twarz mojego wroga – Pawła. W szkole unikaliśmy się jak ogień wody, a jak już rozmawialiśmy, to kłóciliśmy się. Teraz przez kilka dni będę z nim mieszkać…
-Ooo, widzisz. Paweł będzie miał koleżankę, już nie będzie marudził, że mu się nudzi.- oznajmił uradowany Marek.
- Tak…- westchnęłam ukrywając… właściwie sama nie wiem, jak te uczucie nazwać.
            Robiło się ciemno. Marek zatrzymał samochód przy domu o łososiowym kolorze.
-To tu.- powiedział wysiadając. Zrobiłam to samo, co on. Podążałam za nim. Krok w krok. Nie ukrywam, bałam się jak Paweł zareaguje na moją osobę. Weszliśmy do domu. Zdjęliśmy kurtki i ubłocone buty.
- Witaj w naszych skromnych progach! – usłyszałam miły kobiecy głos, po czym przeniosłam wzrok na jego właścicielką. Domyśliłam się, że to Ela.
- Dobry wieczór.
- Chodźcie na kolację. – powiedziała uśmiechnięta. Nie wiedziałam co zrobić, w końcu byłam w domu u ludzi, których nie znam. Spojrzałam wystraszonymi oczami na Marka.
- Czuj się jak u siebie w domu. – dodał otuchy prowadząc do kuchni. Była niewielka, ale przytulna. Naprzeciwko wejścia znajdowało się okno, na którego parapecie stały kwiaty. Beżowe ściany pokryte gdzieniegdzie płytkami odbijały światło od dość sporego żyrandolu. Zasiedliśmy przy stole, na którym były cztery nakrycia, co oznaczało, że mój wróg lada chwila zjawi się tu.
- Proszę, częstuj się. – znów zabrzmiał miły głos kobiety. Stół był wypełniony jedzeniem. Tu parówki, tam kanapki, w drugim rogu tosty. Dzisiejsze zdarzenia zupełnie odebrały mi apetyt, więc sięgnęłam po mały, suchy kawałek chleba, który działał na mnie uspokajająco. Szybko go zjadłam, bo w końcu był on malutki.
- Co ten Paweł nie idzie? Paweł, kolacja już dawno czeka! – zawołał go Marek. Moje przerażenie rosło, nie wiedziałam co zrobić, siedziałam jakby coś mnie sparaliżowało. Usłyszałam, że chłopak schodzi po schodach, już tylko chwila i tu będzie, już…
- A co ona – pokazał z niedowierzaniem na mnie – tutaj robi?
-Patrycja, nie „ona”, synu. – upomniała się pani Ela.
- Patrycja będzie u nas przez najbliższe kilka dni, bo w jej rodzinie wydarzyło się kilka niemiłych sytuacji. – wytłumaczył zbulwersowanemu Pawłowi Marek.
-Aha – powiedział bezskutecznie próbując ukryć emocje. Złapał w rękę kanapkę i udał się z powrotem, na piętro.
-A ty gdzie? – spytała pani domu.
- Zjem w pokoju! – usłyszeliśmy odpowiedź.
- Choć Patrycja, dam Ci piżamę, ubrania na jutro i pokażę gdzie będziesz spać.- zwróciła się do mnie. Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa, więc tylko pokiwałam głową, wstałam i podążyłam za kobietą. Udałyśmy się na piętro. Otworzyła drzwi do pokoju, w którym świeciło się światło.
- Tu jest twoje łóżko – powiedziała wskazując na pościelone, dość spore łóżko. Sam pokój nie był duży. Niebieskie ściany idealnie komponowały się drewnianymi meblami. Naprzeciwko wejścia było okno, po lewo – jak się domyślałam – łóżko Pawła, po prawo jego biurko, za którym siedział robiąc coś na komputerze, obok biurka stała szafa, a obok niej „moje” łóżko. – Zaprowadzę cię do toalety, od razu weźmiesz prysznic, i się położysz, bo wyglądasz na zmęczoną. – i znów tylko pokiwałam wystraszona głową. – Spokojnie, nie martw się, my nie gryziemy – powiedziała trochę rozbawiona pani.
- Wiem, wiem. – delikatnie się uśmiechnęłam.
- O, tu jest toaleta – pokazała kobieta otwierając drzwi do pomieszczenia. – Na pralce naszykowałam ci ubrania, ręcznik, szczoteczkę i piżamę.
- Dziękuję pani. – powiedziałam wdzięcznie.
- Mów mi po imieniu, bo gdy mówi do mnie ktoś na „pani” to czuję się staro – zaproponowała od teraz Ela puszczając mi oczko, po czym zniknęła zamykając drzwi do toalety.  
Westchnęłam. Weszłam pod prysznic i ekstremalnie szybko się umyłam. Ubrałam naszykowaną fioletową piżamę, wyszłam z pomieszczenia i udałam się do pokoju, w którym był on. Jak najciszej weszłam pod kołdrę zamykając oczy i próbując zasnąć.
- Musiałaś akurat tu się przyczaić sieroto?! – krzyknął szeptem.
- Ale przecież, to nie moja wina…
- A czyja?! Dobra, wiesz co, nie gadam z takimi jak ty. Już nie odzywaj się, bo chcę spać. – powiedział niemiłym głosem odwracając się na łóżku tak, by być tyłem do mnie.
-Dobranoc. – nie chciałam być niemiła, więc…

- Nic nie będzie dobre, jeśli ty będziesz w pobliżu!

Obserwatorzy